poniedziałek, 16 lipca 2012

Trolle są dziś łaskawe.

9 lipca 2012 - popołudnie.

Jedziemy na południowy zachód przez mniej znane turystycznie okolice bo po drodze niższej kategorii. Nie oznacza to wcale, że widoki za oknem są mniej atrakcyjne. Może nawet przeciwnie. Te drogi nie zostały celowo wyprostowane, nie wykruszono tu zawadzających ścian skalnych. Po prostu prace ziemne ograniczano do minimum prowadząc szosę tak, że omija przeszkody. Jedzie się trudniej i wolniej, ale krajobrazy są bardziej naturalne, dzikie.

Gdzieś w tych górach podobno żyją trolle, brzydkie (wg ludzkich standardów), złośliwie stwory, których czas upływa na uprzykrzaniu życia ludziom. Choć w norweskich opowieściach zdarzają się trolle, które ludziom pomogły nigdy jednak nie nastąpiło to bezinteresownie. Trolle potrafiły sprzymierzać się z ludźmi wtedy gdy mieliśmy wspólnego wroga lub trzeba było pokonać dokuczającą obu stronom przeciwność. Dotychczas żadnego stwora nie widzieliśmy, ale tu trzeba się mieć na baczności. Tym bardziej, że dziś będziemy oddawać się w ich łaskę.

Ciągniemy do Andalsnes gdzie zaczniemy start do największej atracji zmotoryzowanego (i nie tylko) turysty: Drogi Trolli (Trollstigen). Z tego co czytaliśmy faktycznie można odnieść wrażenie, że budowały ją trolle, chcące złośliwie utrudnić życie kierowcom. Ta droga jest jak zły sen, a jednak co roku ściąga tysiące ludzi chcących doznać tego koszmaru. Dzisiaj może być szczególnie ciekawie gdyż cały czas pada deszcz. Jest mglisto, a droga śliska. Trolle starają się jak mogą.

Trollstigen to szosa, która wcale nie jest długa, w najwyższym punkcie sięga wysokości 852 m, a więc i pod tym względem wyprzedza ją wiele norweskich dróg. Jeżeli cieszy się większym zainteresowaniem niż tamte, coś musi ją wyróżniać. Otóż przewodnik zdradza, że ta droga ma 11 zakrętów pod kątem 180 stopni i nachylenie sięgające 12%. Jest przy tym wąska, ma długie fragmenty pozwalające na przejazd tylko jednego pojazdu. Czyli już wiem czym się wyróżnia!



Uwaga Trolle!
Przed wjazdem i tylko w tym jednym miejscu na świecie można zobaczyć oficjalny znak drogowy ostrzegający przed trollami. Widać, że kreatury zostały już upaństwowione i norweskie władze dbają, aby kierowcy nie byli zaskoczeni spotkaniem. A może to jest troska o trolle?

Grażyna przez wiele dni kategorycznie odmawiała udziału w tym "wariactwie", ale w miarę mojego namawiania jej opór słabł. Ostatecznie zgodziła się bym przejechał Trollstigen pod warunkiem, że będę jechał bardzo wolno. Przypomina to wojenne życzenia matek pilotów myśliwców, które prosiły "Synku, lataj nisko i powoli" nie wiedząc, że właśnie lot wysoko i szybko jest najlepszym zabezpieczeniem. Ja nie będę szalał, ale nie mogę jechać zbyt wolno bo silnik musi mieć odpowiednie obroty by utrzymać moc, a w dodatku mogłoby to być niebezpieczne dla kierowców podążających za mną. Obiecuję więc Grażynie wszystko co chce, ale wiem że prędkość będzie dostosowana do warunków.

Jak wspomniałem, dzisiaj warunki są podłe. Jestem trochę zły bo słaba widoczność odbierze znaczną część wrażeń. Okaże się to niepotrzebne, bo widać było wystarczająco by się bać, zaś mgła dodawała jeszcze grozy. A na tej trasie chodzi właśnie o to by się bać. Coś jest w naturze człowieka, że lubi dostarczać sobie takich lęków. Przecież właśnie dlatego wsiadamy do kolejek górskich, skaczemy na bungie i zdobywamy ośmiotysięczniki. Lubimy czuć adrenalinę.

Wjeżdżam na osławioną drogę i mijam znak ostrzegający przed podjazdem o nachyleniu 10%. Tylko dziesięć? Miało być dwanaście! Jeszcze wtedy nie wiem, że ten znak ma w istocie treść "nachylenie co najmniej 10%".
Początek. Dobrze widać jeden z pierwszych zakrętów
i pochylenie drogi

Pierwszy zakręt? Bułka z masłem... ale zaraz zmieniam zdanie. Pochylenie wzrasta i kolejny już zakręt polega na obrocie "wokół osi", a droga za zakrętem wydaje się tam wąska, że przez przebiega mi myśl, iż powinienem chyba złożyć lusterka. To oczywiście przesada, jeden samochód mieści się na pasie doskonale. Ale całe szczęście, że nic nie jedzie z góry i nie musimy zmieścić tam dwóch aut.

Drugi zakręt... i kolejny... każdy wydaje się coraz trudniejszy i każdy niesie nadzieję, że jest już ostatni. Traci się rachubę ile ich już przejechałeś. Kątem okaz zauważam dwa samochody, które zatrzymały się na niewielkim poszerzeniu drogi, małej zatoczce przed mostem nad wodospadem. A więc to dopiero połowa drogi. Prawdę mówiąc sam bym się chętnie zatrzymał i już odpoczął, ale byłem tak skupiony na drodze, że gdyby nie auta przypuszczalnie nie zwróciłbym nawet uwagi, że tam jest zatoczka.

Czy te zakręty nie robią się coraz ciaśniejsze? No i mamy pierwsze spotkanie z kimś kto jedzie z góry. Mijamy się na minimalnej prędkości pozwalającej na utrzymanie mocy, a wydaje się jakbyśmy śmignęli obok siebie.

Fatamorgana? Przede mną grupa rowerzystów, pracowicie po wewnętrznej stronie drogi pedałujących pod górę. Przez moment im współczuję bo niemal fizycznie odczuwam wysiłek samochodu, a oni muszą polegać tylko na własnych mięśniach. Ominięcie ich nie sprawia kłopotu gdyż karnie poruszają się szeregiem i nie zajmują wiele drogi.

Następny zakręt. W lewo. Rzut oka w górę (na ile pozwala rozmiar okna) i widzę zjeżdżający samochód. Spotkamy się akurat na zawrocie - bo trudno to nazwać zakrętem. Trzymam się prawej, ale w połowie zwrotu widzę, że on z kolei zjeżdża w lewo - więc na czołowo ze mną. Ułamek ułamka sekundy i dostrzegam, że ciągnie przyczepę, której się nie spodziewałem. Kto do diabła wjeżdża tu z przyczepą? Idiota, czy samobójca? Teraz on właśnie zjeżdża na lewo, bo w zestawie łatwiej pokona ten zakręt po zewnętrznej. Gdybym zobaczył przyczepę wcześniej zszedłbym również na lewo, bo Honda zmieści się na wewnętrznej linii skrętu. Nie poczuwam się jednak do błędu. Trzymałem się prawidłowej strony drogi, jeśli on chciał ją zająć powinien zaczekać, aż będzie wolna.
To na szczęście już ostatnia niespodzianka.

Jeszcze dwa zwroty i wyjeżdżamy na górę.

Trolle łaskawie nas tędy przepuściły.
Grażyna, mimo przestrachu dzielnie robiła zdjęcia. Na tyle, na ile zdołała. Nie odważyła się jednak wyjrzeć przez boczne okno na pozostawianą w dole drogę. Później powie, że żałuje, ale teraz nie potrafi się przemóc. Nie ma to znaczenia dla fotografii bo mgła i tak nie dawała większych szans na udane ujęcia dali. A Grażyna i bez fotografii była bardzo dzielna. Przyznam się jej później, że sam wysiadłem w górze na jeszcze drżących nogach i z zaschniętym gardłem. To była jazda!

Momentalnie idziemy na platformy widokowe, żeby zobaczyć co właśnie przejechaliśmy. Platformy są tak zainstalowane, że wystają o kilka metrów poza profil góry. Widok, przy dobrej pogodzie jest niesamowity.
Mamy szczęście, bo mgła zrzedła, a chwilami całkiem się rozwiewała. To pozwoliło chwycić całkiem dobre ujęcia całej Trollstigen. Wiem, że płaskie zdjęcie nie oddaje wszystkich wrażeń wizualnych towarzyszących oglądaniu takich głębi, ale zapewniam, że na żywo widok jest wstrząsający.

Dopiero na górze przychodzi refleksja, że tę trasę pokonują codziennie autobusy wycieczkowe. Droga jest zamknięta tylko dla pojazdów przekraczających długość 12 metrów. Krótsze autokary robią nią nawet kilka kursów dziennie, nie może więc być śmiercionośna i jej pokonywanie może wejść w rutynę. Chyba, że znaleźli sposób na obłaskawienie trolli.

Na razie wolę jednak tej rutyny nie nabywać. Potrzebuję chwili oddechu od trudnych dróg. Cieszę się, że trolle okazały mi łaskawość i mam nadzieję, że nieprędko poczuję ponowną ich bliskość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz