niedziela, 8 lipca 2012

Norwegia, nareszcie!


2 lipca 2012


Coraz więcej skał.
Po drugiej stronie rzeki widzimy już cel naszej włóczęgi, Norwegię. Granica ma oczywiście czysto symboliczne znaczenie, gdyż Norwegia jest członkiem porozumień z Schengen i szlabany na granicy z Finlandią dawno zostały zdjęte. Zabudowania dawnego punktu celnego i kontroli granicznej są zamknięte na głucho, można sobie wyobrazić jak pająki zasnuwają je pajęczynami.

Powinienem jednak wspomnieć o ostatnim noclegu wśród Finów, gdyż naprawdę wart polecenia jest kemping Tenorinne w mieście granicznym Karigasniemi. Naprawdę tani (z kartą CKE 16 EUR za namiot, samochód i dwie osoby dorosłe), bardzo schludny i świetnie wyposażony, położony na zboczu tarasami opadającym w kierunku rzeki. Trochę dokuczały komary, ale to przypadłość całej północnej Finlandii, krainy lasów i jezior bądź co bądź.

Wyraźnie, choć oczywiście nie natychmiast zmienia się krajobraz. Po godzinie jazdy lasy należą już do rzadkości, zamieniane stopniowo przez gołe skały, co najwyżej porośnięte mchami albo jakimiś porostami. Roślinność tundrowa. I oto, nareszcie, cała gromadka reniferów! Grażyna jest wniebowzięta, nie wie czy najpierw się przypatrywać, czy fotografować.


Całe stado naraz!

Po prawej stronie towarzyszy nam przez dłuższy czas duży zbiornik wodny. Jesteśmy przekonani, że to jakieś jezioro, dopiero rzut oka na mapę mówi, iż to fiord Porsangen. Nasz pierwszy w życiu fiord. Co prawda nie jest ostro wcięty i nie ma skalnych świan spadających pionowo w wodę, ale i tak się liczy. Już ty nam będziesz z ręki jadł kochasiu, poczekaj tylko...

Dalej skały już w pełnej krasie. Lekko niepokojące wrażenie robią ogromne, oderwane głazy leżące tuż obok drogi gdy na samej drodze widnieje znak "uwaga, spadające odłamki skał". Ładne mi odłamki. Niektóre wielkości czołgu.

Mamy nadzieję, że ostrzeżenie z takiego znaku nie obejmuje trasy w tunelach, bo właśnie zbliżamy się do pierwszego. Gdyby tu miały spadać jakieś skały to nie daj Boże. Nas, przyzwyczajonych do skromnych polskich tuneli szokuje, że już ten pierwszy norweski ma prawie 3 kilometry długości! Postanawiamy robić zdjęcia każdego pokonanego na trasie tunelu, aby udokumentować ich liczbę i łączną długość. Może zostanie to uznane za wystarczający staż do uzyskania renty górniczej?
Wyprzedzając tok opowieści zdradzę, że po kilku dniach nie tylko przestaniemy robić zdjęcia tuneli, ale nie będzie nam się chciało nawet ich liczyć. Jak się ich przejedzie 10 - 15 dziennie to naprawdę powszednieją.
Warto jednak opisać przejazd na wyspę Mageroya. Przeprawa jest stosunkowo młoda, przekopana przed 15 laty. Ma długość 6870 m i przebiega 212 metrów pod poziomem morza. Wjazd i wyjazd odbywa się po pochyłościach osiągających 9%, więc w dół jazda na niskim biegu jest konieczności by nie spalić hamulców, zaś wyjazd na tym samym przełożeniu bo wyższe nie dają rady. Powrót do czystego nieba nad głową jest niezwykle miły po takim doświadczeniu. Mamy szczęście, że właśnie niedawno, dosłownie przed tygodniami, zakończono pobieranie opłat za przejazd. Były one dość słone, ale po 15 latach uznano, że tunel się spłacił.
Na wyspie trzeba za chwilę przejechać przez kolejny, tym razem króciutki tunelik, o którym nawet nie warto wspominać (190 m - bagatelka), ale zaraz potem jest trzeci mający niezły wymiar 4 kilometrów.

Już widać światełko w tunelu.
I to już koniec podróży na północ, bo docieramy do Honnigsvåg. To "stolica" wyspy, małe portowe miasteczko żyjące dziś chyba głównie z turystyki. Stanowi ważny port przystankowy dla statków norweskich linii turystycznych Hurtigruten. Wycieczkowce cumują tutaj przez czas wystarczający by pasażerowie mogli przesiąść się do autobusu i pojechać na Nordkapp, przedstawiany im jako najdalej na północ wysunięty skrawek Europy. Wybudowano tam cały kompleks, którego głównym zadaniem jest wyciąganie pieniędzy turystów. Wstęp na cypel kosztuje minimum 160 koron od osoby, a za wszystko ponadto trzeba płacić dodatkowo. W porcie oczekuje flotylla autobusów wyspecjalizowanych w przewożeniu takich "zdobywców północy". Po pstryknięciu zdjęcia pod pomnikiem globusa na cyplu wracają oni pełni samozadowolenia. Niektórzy pewnie nawet nie zdają sobie sprawy, że sąsiedni cypelek sięga o prawie półtora kilometra dalej.

Ten na pomoście jest "nasz".
Jak już pisałem, w obawie przed północnym zimnem zarezerwowaliśmy na wyspie domek. Jest to typowa dla Norwegii, tzw. rorbua czyli pierwotnie domek nabrzeżny dający schronienie rybakom, Obecnie są one masowo przerabiane na kwatery dla turystów. Mogę szczerze polecić ten, z którego korzystaliśmy ze wsględu na umiarkowaną cenę jak na norweskie warunki (500 koron za dwie osoby, za dobę) oraz wygodę. Jedyna mała niedogodność polega na tym, że samochód trzeba zaparkować w zatoczce na drodze i z bagażami przejść ok. 60 metrów ścieżką w dół. Ale to też w Norwegii normalna sytuacja. W tak górzystym kraju często po prostu nie ma miejsca na urządzenie podjazdu, ledwie starcza go na domek. Zainteresowanych odsyłam do wyszukania hasła North Cape Cabins.

Przygody na Magerøya, a szczególnie szaleńczą wyprawę pieszą, opiszę już w kolejnej notce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz