6 - 7 lipca 2012
W pościgu za ciepłem gnamy na południe.
Krajobrazy jak zwykle przepiękne, ale już prawie nie fotografujemy bo płaskie
zdjęcia i tak nie oddadzą tych emocji. Aura jest czarno - biała jak
szachownica. Mijamy rejony, w których jest słonecznie i ciepło, a za chwilę
wpadamy w deszcz i temperatura spada do 6 - 8o C. W miarę zbliżania
się do koła podbiegunowego droga biegnie na coraz większej wysokości i coraz
mniej jest tych oaz ciepła. Można powiedzieć, że pogoda się stabilizuje.
Przekroczenie kręgu polarnego odbywa się
zupełnie inaczej niż w Finlandii. Sceneria jest bardziej opowiednia do
wydarzenia. Mkniemy szosą poprzez płaskowyż, położony tak wysoko, że linia
śniegu jest poniżej drogi. Roślinność znowu ma charakter tundrowy, jak na
dalekiej północy. No, ale jesteśmy na dalekiej północy, to przecież koło
podbiegunowe do licha, a nie województwo pomorskie. Sam nie wiem czemu się
dziwię...
Komercyjnie Norwegowie wykorzystują to
miejsce tak jak Finowie. Nieco tylko skromniej, bo nie mają swojego Mikołaja.
Pozostaje im tylko oznaczony linią przebieg właściwego równoleżnika i duży
pawilon ze sklepem pamiątkarskim i restauracją. Okolice pawilonu, jak okiem
sięgnąć zostały upstrzone przez turystów kopczykami z kamieni. Dokładamy i my po
kamyczku.
Każdy dokłada swój kamyczek. |
Docieramy wreszcie do zaplanowanego
miejsca noclegu w miejscowości o niego śmiesznej dla Polaka nazwie Mo i Rana.
Ku naszemu wielkiemu zadowoleniu nareszcie jest na tyle ciepło, że można iść
pod prysznic w krótkim t-shircie, a nie w polarze. A może to my się
dostosowaliśmy do klimatu?
Nie wiem. W każdym razie nie pada i to jest dziś najważniejsze. Budzimy się szczęśliwi, że nie pada również rankiem. Namiot zwijamy w stanie suchym i próbujemy zwiedzić choć trochę miasto. Jego układ urbanistyczny jest dla nas jednak nie do odgadnięcia, w zasadzie widzimy tylko w różnych miejscach po kilka domków oraz duże zakłady przemysłowe, z których jeden mocno dymi. A myślałem, że Norwegowie mają bzika na punkcie ekologii.
Nie wiem. W każdym razie nie pada i to jest dziś najważniejsze. Budzimy się szczęśliwi, że nie pada również rankiem. Namiot zwijamy w stanie suchym i próbujemy zwiedzić choć trochę miasto. Jego układ urbanistyczny jest dla nas jednak nie do odgadnięcia, w zasadzie widzimy tylko w różnych miejscach po kilka domków oraz duże zakłady przemysłowe, z których jeden mocno dymi. A myślałem, że Norwegowie mają bzika na punkcie ekologii.
Trochę rozczarowani jedziemy więc dalej.
Będziemy jeszcze bardziej rozczarowani kiedy kilka dni później doczytamy w
przewodniku, że niedaleko Mo i Rany można było obejrzeć z bliska lodowiec.
Dziś jednak stąd wyjeżdżamy. Według
założeń powinniśmy do wieczora osiągnąć Trondheim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz