wtorek, 26 czerwca 2012

Rejs.

24 - 25 czerwca 2012

Zaraz po wjeździe na pokład zaparkowaliśmy gdzie kazano i poszliśmy się zameldować w recepcji. Tam wytłumaczono gdzie mamy szukać miejsc. Z powodów oszczędnościowych nie rezerwowaliśmy kabiny, jedynie miejsca w fotelach lotniczych. W przyszłości, nad taką decyzją zastanowię się dwa razy dłużej...

Jeżeli nie ma się małpiej zręczności w wyginaniu kończyn ponad głową, jeżeli nie ma się kociej umiejętności zasypiania w każdej pozycji i miejscu, radzę szczerze wykupić kabinę. Przed spaniem w TAKICH fotelach lotniczych powinien ostrzegać minister zdrowia. Jego maksymalna możliwa regulacja to opuszczenie o 5 cm w tył, czyli z pozycji "siedzę w szkolnej ławce" przechodzisz do pozycji "siedzę w szkolnej ławce trochę niżej". Na szczęście Grażyna znalazła wolną kanapę w czytelni i tam się rozciągnęła. To było ważne bo przez ekscytację wyjazdem poprzedniej nocy w ogóle nie spała.




Fotele "lotnicze"

Podróż na lotniczym fotelu powoduje również brak dostępu do prysznica. Można korzystać jedynie z wc i umywalki. Podobno dostępna jest też sauna, ale tylko jedna dla wszystkich pasażerów, a o jej dostępności nikt z załogi nas nie poinformował. Usłyszeliśmy o tym pod koniec rejsu, od innych pasażerów.

Na statku było dokładnie jak na jednostce spacerowej w filmie "Rejs" czyli: nuda... Dla pasażerów jest dostępnych kilka pokładów, ale zaledwie dwa są warte odwiedzania. Na jednym jest całą gastronomia, a na drugim pokład słoneczny. Pozostałe to pokłady kabinowe, gdzie można pochodzić po pustych korytarzach, tylko po co? Największym wzięciem cieszyl się pokład słoneczny, bo pogoda naprawdę dopisywała. Dopisywanie skończyło się po pół godzinie od wyjścia z portu. Słońce zakryły chmury, a nawet jak się chwilami pokazywało nie dawało rady ogrzać przenikliwie zimnego wiatru. Nie ujawnił się żaden kaowiec, więc pasażerowie musieli szukać sobie zajęcia sami. Najlepiej mieli ci, których stać było na piwo, bo po paru szklankach świat stawał się zabawny sam z siebie. Nas też było stać, ale nie aż na tyle. Dwadzieścia dwie godziny na tak ograniczonej przestrzeni to naprawdę nudne.
Pokład słoneczny, na razie rzeczywiście słoneczny

Odrobinę rozrywki dostarczała grupa motocyklistów, czyli "młodych" gniewnych w wieku balzakowskim, swoimi strojami i czasami zachowaniem próbujących zatrzymać czas, a może i przywrócić młodość. Urocza była w tym zwłaszcza jedna motocyklistka, która do skórzanych spodni i odpowiedniej kurtki, na statku zakładała delikatne czółenka.

Łaziliśmy z Grażyną znudzeni po pokładzie i nawet widoki nie dawały żadnego punktu zaczepienia bo po oddaleniu się od cypla Helu wokół było tylko płaskie morze. Nie było nawet fal, najwyżej zmarszczenia od silnego wiatru, niedające żadnych godnych uwagi efektów wizualnych. Naprawdę rozczulił nas więc wypatrzony z góry czerwony Fiat 126p, stojący przy ogromniastych naczepach TIR. Wyglądał przy nich jak biedronka przy stadzie bawołów. Jak ta łupinka zdołała wjechać na podkład i jak sobie później poradzi w obcym kraju? Tylko ktoś kto, jak ja, był kiedyś właścicielem "malucha", zrozumie tę troskę.

Sierota w stadzie wilków

Ożywienie nastąpiło nad ranem. Dzień rozpoczął się bowiem bardzo słonecznie, sugerując piękną pogodę w Helsinkach. Czar rozwiewał się jednak bardzo szybko bo najpierw zaczęła się gęsta mgła, a potem przelatywać poczęły deszcze o różnej intensywności. Mgła sprawiła, że zacząłem się obawiać o termin przybicia do celu. Niby nic nas nie goniło i nie sprawiało nam różnicy czy przybędziemy tam o 9 rano czy w południe. Jednak po tylu godzinach rejsu chcieliśmy jak najszybciej zejść na ląd. Obawy okazały się niewczesne, gdyż rozładunek rozpoczął się punktualnie o 9.00. Oznaczało to, że załoga nadrobiła ok. pół godziny z pierwotnego opóźnienia.


Helsinki już blisko. Grażyna walczyz pogodą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz