czwartek, 28 czerwca 2012

Helsinki

25 czerwca 2012

Kilka minut po 9.00 opuściliśmy port i kierowani GPS jechaliśmy na upatrzony w internecie kamping Rastila. To chyba jedyne pole kampingowe w samym mieście, a przynajmniej jedyne jakie udało mi się znaleźć. Powitalne mgła i mżawka zdawały się ustępować, przez chmury przebijało się słońce. W dobrych więc nastrojach rozstawiliśmy namiot. O, jakże się przydał trening na działce! Po zagospodarowaniu się zdążyliśmy jeszcze zjeść późne śniadanie i żeby nie tracić więcej czasu wyszliśmy "do miasta". Kamping położony jest bardzo korzystnie, bo na obrzeżu miasta lecz zaledwie 100 metrów od stacji metra, którym wygodnie dociera się do centrum.

Helsinki mają dwie linie metra, ale warszawiacy nie powinni im tego zazdrościć, bo obie linie mają razem mniejszą długość i mniej stacji niż jedna dotychczasowa nasza linia. Ta druga linia helsińska obejmuje w rzeczywistości trzy stacje, jest więc raczej symboliczna. Metro helsińskie ma zresztą tę cechę charakterystyczną, że znaczną część trasy pokonuje na powierzchni, zaś pod ziemię schodzi tylko w centrum miasta. Można by więc powiedzieć, że w zasadzie to tylko takie "pół metra".

Ale na tym dosyć śmiechów bo Helsinki są bardzo uroczym miastem. Choć ma zdecydowanie wielkomiejski wygląd nie czuć wśród mieszkańców nadmiernego pośpiechu, jak się obserwuje w większości metropolii świata. Co bardzo rzuca się w oczy to umiłowanie sportu. W mieście mnóstwo rowerów, a co chwilę widać osobę uprawiającą jogging. Może właśnie dlatego wśród helsińczyków, bądź co bądź mieszkańców stolicy bardzo zamożnego kraju, spotyka się zaskakująco mało ludzi otyłych. Do licha, nawet w Warszawie jest więcej grubasów! Kolejnym spostrzeżeniem jest naprawdę powszechna znajomość angielskiego. Po krótkim czasie zauważyłem, że już nikogo nie pytam o znajomość tego języka tylko po prostu w nim zagaduję. Nie spotkałem nikogo, kto by go nie znał w stopniu co najmniej komunikatywnym.



Dom towarowy Stockmann. Pod widocznym w tle zegarem
Finowie lubią umawiać się na spotkania.
Przykrym elementem wycieczki do centrum było to, że tuż przed zejściem na peron metra, zaczęło padać. Gdy wysiadaliśmy z metra nadał padało i to coraz mocniej. Łaziliśmy po mieście bez przyjemności, kryjąc się przy każdej okazji. Mimo to przemokliśmy. Drobne pocieszenie dostaliśmy w informacji turystycznej gdzie miłe dziewczyny powiedzialy, iż w Helsinkach deszcze zwykle nie trwają długo i że na następny dzień zapowiada się poprawa pogody, a przede wszystkim ma być cieplej. Rzeczywiście późnym wieczorem deszcz się skończył i zaczęło przebłyskiwać słońce. Proszę się nie dziwić, że późnym wieczorem przebłyskiwało słońce. Tak tu właśnie latem jest. Czas fiński jest przesunięty w stosunku do polskiego o godzinę do przodu więc gdy u nas jest dopiero 21.00 i w czerwcu zaczyna się zmierzch, tu jest już 22.00 a w dodatku kraj jest znacznie bliżej kręgu polarnego, więc słońce chowa się płyciej pod horyzont. Każdy kto slyszał o białych nocach petersburskich (a starsi o leningradzkich, hehe!) ten zrozumie, że wieczór w Helsinkach zaczyna się później i trwa znacznie dużej niż w Polsce. Pełen zmrok zapada praktycznie dopiero ok. 23.00.


Dworzec helsiński. Niezły start do zwiedzania miasta.
Mimo wieczornej poprawy pogody zachodzące słońce nie miało siły zeby wysuszyć nasze przemonięte ciuchy. Kto kiedykolwiek podróżował z namiotem ten wie, że deszcz jest głównym wrogiem i tylko on może popsuć całą przyjemność. Dopóki pada nie ma absolutnie żadnej możliwości wysuszenia rzeczy. Tu okazalo się jakim błogosławieństwem był zakup specjalnych turystycznych ręczników szybkoschnących. Ręcznik ten w dotyku przypomina nieco irchę. Wycieranie się nim nie jest tak przyjemne jak puszystym, wielkim frotte, ale wchłania wodę bardzo dobrze. Schnie natomiast niezwykle szybko i wystarczy kilka kwadransów powiewania na wietrze. W słońcu trwa to może dwadzieścia minut. Po prostu rewelacja!


Łapię się na tym, że nie opisuję miasta i jego atrakcji, a tylko osobiste emocje oraz zupełnie prywatne spostrzeżenia. Nie wiem czy to dobrze, ale sądzę że o mieście jako takim każdy znajdzie sobie znacznie lepsze źródło niż relacja jednodniowego turysty. Blog natomiast jest takim gatunkiem, w którym istotne jest dzielenie się właśnie osobistym oglądem świata. Proszę się więc z tym pogodzić. O atrakcjach zresztą też jeszcze będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz