10 lipca
2012 - poranek
|
Poruszenie na kempingu. |
Nocą
dopadła nas norweska klątwa i znowu padało. Dowiaduję się o tym dopiero rano.
Odgłos deszczu został bowiem skutecznie zagłuszony przez kaskadę strumienia,
spadającego tu z wysokości kilkudziesięciu metrów. Wodospad jednak tylko
zagłusza, nie może ukryć mokrego namiotu. Zimna płachta klejąca się do pleców
przy wychodzeniu jest najlepszym sygnałem, że nocą padało. Idę więc do umywalni
w nienajlepszym humorze. Łeb spuszczony, patrzę pod nogi i myślę co tu dalej
robić. Dopiero po dłuższym czasie dociera do mnie, że na kempingu dzieje się
coś niezwykłego. Grupki ludzi zwołują się z namiotów, przyczep i idą w kierunku
brzegu fiordu coś sobie wzajemnie wskazując i wymieniając uwagi podnieconym
tonem. Spojrzałem w tamtą stronę i zdębiałem. Tuż za polem kempingowym, przy
samym jego skraju wyrósł wielopiętrowy hotel. Tak wielki, że nie tylko obiekty
na kempingu, ale i wszystkie budynki miasteczka wyglądały jak zabawki z klocków.
Pole kempingowe jest tutaj rozłożone na samiutkim brzegu, że dosłownie można
samochodem wjechać do wody. Kontrast wielkości był więc przygniatający.
|
Niezłe porównanie wielkości. |
To jednak
nie był cud norweskiej techniki budowlanej, że w ciągu nocy bezszelestnie
potrafią wybudować takie hotelisko. Właśnie
cumował pełnomorski statek wycieczkowy Costa Fortuna. Wielki jak góra. Fiord
Geiranger jest bardzo głęboki, a brzegi tak stromo wpadają do wody, że ogromne
oceaniczne jednostki mogą podchodzić do samego brzegu. Gdy taki olbrzym podejdzie
do plaży na 50 – 80 metrów, to zdaje się jakby stał wprost na kamieniach.
Zdaje się, że statek to bliźniak niedawno zatopionego Costa Concordia. Tamten
zatonął, ale ten był w świetnej kondycji. Może w życiu lepiej stawiać na
szczęście i bogactwo (Fortuna) niż na zgodę (Concordia)?
|
Małe żuki. |
Kolos
powoli, prawie majestatycznie się odwrócił, znieruchomiał i zza niego wychyliła
się mała motorówka. To załoga przewoziła cumy do specjalnie zbudowanych
zamocowań. Gdy już kadłub mocno uwiązano małe żółte kutry zaczęły z obu stron kolejno
opuszczać się na wodę, odrywać od statku i podpływać do specjalnych furt
otwieranych w burtach nisko nad powierzchnią. Stamtąd kursowały do brzegu i z
powrotem. To chętni pasażerowie są transportowani do czekających autobusów, aby
odwiedzić okoliczne atrakcje. Wieczorem wrócą na statek i popłyną do kolejnego
ciekawego miejsca gdzie ceremonia się powtórzy. Wszystko wygląda jak krzątanina
pracowitych żuków przy królowej-matce.
Niespodziewany
widok tak dużego statku - na wyciągnięcie ręki - w takim miejscu - jest naprawdę…
niespodziewany. Oczywiście wśród stałych bywalców i mieszkańców nie budzi to
już większego zainteresowania. To zwykły dla nich widok. Ja też inaczej
zareagowałem gdy za kilkanaście minut niewiele dalej ustawił się drugi
wycieczkowiec, może nawet trochę większy. Nawet największe niespodzianki nie
powinny się powtarzać bo tracą urok. J
|
Zwykły widok. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz