sobota, 4 sierpnia 2012

Podróżujący hotel.

10 lipca 2012 - poranek

Poruszenie na kempingu.
Nocą dopadła nas norweska klątwa i znowu padało. Dowiaduję się o tym dopiero rano. Odgłos deszczu został bowiem skutecznie zagłuszony przez kaskadę strumienia, spadającego tu z wysokości kilkudziesięciu metrów. Wodospad jednak tylko zagłusza, nie może ukryć mokrego namiotu. Zimna płachta klejąca się do pleców przy wychodzeniu jest najlepszym sygnałem, że nocą padało. Idę więc do umywalni w nienajlepszym humorze. Łeb spuszczony, patrzę pod nogi i myślę co tu dalej robić. Dopiero po dłuższym czasie dociera do mnie, że na kempingu dzieje się coś niezwykłego. Grupki ludzi zwołują się z namiotów, przyczep i idą w kierunku brzegu fiordu coś sobie wzajemnie wskazując i wymieniając uwagi podnieconym tonem. Spojrzałem w tamtą stronę i zdębiałem. Tuż za polem kempingowym, przy samym jego skraju wyrósł wielopiętrowy hotel. Tak wielki, że nie tylko obiekty na kempingu, ale i wszystkie budynki miasteczka wyglądały jak zabawki z klocków. Pole kempingowe jest tutaj rozłożone na samiutkim brzegu, że dosłownie można samochodem wjechać do wody. Kontrast wielkości był więc przygniatający.

Niezłe porównanie wielkości.
To jednak nie był cud norweskiej techniki budowlanej, że w ciągu nocy bezszelestnie potrafią  wybudować takie hotelisko. Właśnie cumował pełnomorski statek wycieczkowy Costa Fortuna. Wielki jak góra. Fiord Geiranger jest bardzo głęboki, a brzegi tak stromo wpadają do wody, że ogromne oceaniczne jednostki mogą podchodzić do samego brzegu. Gdy taki olbrzym podejdzie do plaży na 50 – 80 metrów, to zdaje się jakby stał wprost na kamieniach.
Zdaje się, że statek to bliźniak niedawno zatopionego Costa Concordia. Tamten zatonął, ale ten był w świetnej kondycji. Może w życiu lepiej stawiać na szczęście i bogactwo (Fortuna) niż na zgodę (Concordia)?

Małe żuki.
Kolos powoli, prawie majestatycznie się odwrócił, znieruchomiał i zza niego wychyliła się mała motorówka. To załoga przewoziła cumy do specjalnie zbudowanych zamocowań. Gdy już kadłub mocno uwiązano małe żółte kutry zaczęły z obu stron kolejno opuszczać się na wodę, odrywać od statku i podpływać do specjalnych furt otwieranych w burtach nisko nad powierzchnią. Stamtąd kursowały do brzegu i z powrotem. To chętni pasażerowie są transportowani do czekających autobusów, aby odwiedzić okoliczne atrakcje. Wieczorem wrócą na statek i popłyną do kolejnego ciekawego miejsca gdzie ceremonia się powtórzy. Wszystko wygląda jak krzątanina pracowitych żuków przy królowej-matce.

Niespodziewany widok tak dużego statku - na wyciągnięcie ręki - w takim miejscu - jest naprawdę… niespodziewany. Oczywiście wśród stałych bywalców i mieszkańców nie budzi to już większego zainteresowania. To zwykły dla nich widok. Ja też inaczej zareagowałem gdy za kilkanaście minut niewiele dalej ustawił się drugi wycieczkowiec, może nawet trochę większy. Nawet największe niespodzianki nie powinny się powtarzać bo tracą urok. J
Zwykły widok.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz