10 lipca 2012 – południe
Zapatrzeni w wielki statek nie zapominamy jednak, że
jesteśmy nad fiordem uznawanym za najpiękniejszy w całej Norwegii. To zaś może
oznaczać, że jest też najpiękniejszy w świecie. Pierwsze wrażenie potwierdzało
tę opinię, ale czy można ją dokładniej zweryfikować? Najlepiej byłoby spędzić
tu więcej czasu na zwiedzaniu. Na to nie możemy sobie pozwolić, bo za 9 dni
musimy złapać prom do Danii, a przed nami jeszcze kawał Norwegii do obejrzenia.
Jest tylko jeden sposób na sprostanie temu zadaniu – trzeba wejść na stateczek
oferujący wycieczkowe rejsy po fiordzie, podpływający do wszystkich jego
największych atrakcji. Statek wypływa co
2 godziny z przystani miasteczka Geiranger, każdy rejs zajmuje mniej więcej półtorej
godziny.
Siedem Sióstr |
Z biletami w rękach stajemy w grupie innych chętnych.
Statek właśnie podpływa po pierwszym porannym rejsie. Musimy poczekać na
wysadzenie poprzednich pasażerów zanim sami wejdziemy na pokład. Już nie
zdziwiło nas, że w grupie schodzących dostrzegamy motocyklową parę z Warszawy.
Kto tu dotrze ten stale się spotyka, Geiranger to kameralne miasteczko. Oni nas
nie zauważyli i nie ma już czasu na rozmowy bo teraz nasza kolej na pokład.
Stateczek o niewysublimowanej nazwie „Geiranger
Seightseeing” mieści kilkudziesięciu pasażerów, którzy mają do wyboru pobyt na
odkrytych pokładach lub na siedzących miejscach, w rzędami ustawionych
fotelach, w kabinie na dolnym pokładzie. Kabina ma duże okna pozwalające
korzystać z widoków. Na pokładach zewnętrznych też są ławki, ale w ilości
ograniczonej. Z reguły jest tak, że w
pierwszej połowie rejsu każdy pcha się na pokład górny, odkryty skąd lepiej
wszystko widać. Podczas powrotu widoki już się powtarzają, zapełnia się więc
kabina bo tu jest zacisznie i dla każdego wystarcza miejsca. Chyba, że trafiają
się dodatkowe ciekawostki wyciągające ludzi ponownie na zewnątrz.
Nasz „transatlantyk” musi najpierw cofnąć wzdłuż nabrzeża, oddalić się od niego i
obrócić, tak by stanąć dziobem do fiordu. To nie jest łatwy manewr bo w rejonie
portu jest dość gęsto od różnych wodnych jednostek. Małe łódki turystyczne,
kutry z ogromnych wycieczkowców, a nawet kajaki, wszystko to może stanąć na
drodze. Stateczek nie jest wielki - przy
Costa Fortuna to karzełek, ale już kutry bardzo mu ustępują wielkością, a również
dosłownie – schodząc z drogi. Łódki i kajaki trzymają się z szacunkiem z dala
od toru wodnego naszej jednostki. To dobrze, bo jako powolne i przez to mało
manewrowe mogłyby powodować kłopoty w razie spotkania. Przepływają jednak
bardzo blisko zacumowanych i zakotwiczonych wycieczkowców i to już wywołuje
wrażenie komiczne, bo jakby mrówki przemykały obok uśpionych słoni.
W czasie wstępnych manewrów głośniki stateczku w trzech
językach podają komunikaty dotyczące bezpieczeństwa, informują o miejscach
przechowywania kamizelek ratunkowych, używaniu tratw i o zasadach ewakuacji. Tak
samo będą później przekazywane informacje turystyczne o mijanych obiektach i
miejscach.
Strażnik fiordu. Widać? |
Nie potrafiłem spamiętać wszystkich informacji. Płynie się
rynną wśród niebotycznych, miejscami zupełnie pionowych ścian skalnych, których
rzeźba co chwilę zaskakuje i przytłacza ogromem. Szczególne wrażenie wywiera
wodospad Siedem Sióstr, może najsłynniejszy w Norwegii. Fiord szczyci się także
własną skałą Preikestolen (Kazalnica, Ambona). Nie jest tak sławna jak ta nad
Lysefjordem bo chyba niedostępna bez sprzętu wspinaczkowego. Natomiast ściana
pod tą skałą do złudzenia przypomina wizerunek ludzkiej twarzy, jakby gigant
jakiś czuwał nad fiordem.
Opuszczona farma. |
Największe we mnie wrażenia pozostawił widok opuszczonych
budynków farm, jakby przyklejonych do zboczy. Norwegia, przed okryciem
naftowego i gazowego bogactwa była biednym rolniczo – hodowlano - rybołówczym
krajem. Uprawa ziemi w kraju tak górzystym zmusza do wykorzystywania
najdrobniejszych nawet skrawków żyznej ziemi. Tylko w takim kraju ekonomicznie
uzasadnione było gospodarowanie na urwisku. Po boomie przemysłowym przestało to być już opłacalne i po kilkuset
(nawet) latach istnienia farmy zostały opuszczone. Jak opowiadają przewodnicy,
gdy dorośli zajmowali się pracą dzieci na tych farmach przywiązywano sznurkami
do palików by pochłonięte zabawą nie spadły z urwiska. Tylko jedna z farm do
dziś jest zamieszkała i czynna. Położona jest jednak nisko i ma łatwy dostęp do
własnej przystani. Jest jednak najbardziej odizolowanych miejsc w Norwegii gdyż
nie prowadzi do niej żadna droga lądowa. Można się tam dostać tylko łodzią. Wg
informacji z głośnika mieszkańcy zajmują się uprawą pomidorów. Nie wiem w jaki
sposób to robią bo w zasięgu wzroku nie widać było ani kawałka pola, ani też
żadnej szklarni czy cieplarni. Może ziemię uprawną mają w innym miejscu?
Opuszczone farmy zostały objęte ochroną UNESCO jako pomniki kultury i można je
zwiedzać – jeśli zdoła się tam dojść.
Piesza wyprawa do Orlego Gniazda. |
Szczególnie atrakcyjnie położone jest jedno z gospodarstw,
nazywane przez przewodników Orlim Gniazdem. Nazwa jest słuszna. Chcąc je
zwiedzić trzeba poprosić załogę o wysadzenie na brzegu fiordu skąd wspina się
ścieżka do farmy. Trzeba się uwijać by zdążyć na zabranie następnym rejsem, a
ścieżka nie jest łatwa. W naszym rejsie skorzystało z tego kilka osób i ze
zdumieniem obserwowałem jak obok dobrze wyposażonych i ubranych ludzi wyruszyły
też dwie młode dziewczyny w lekkich trampkach. Jako całe wyposażenie miały w
rękach butelki z wodą. Ciekawe co zrobią z tymi butelkami na odcinku gdzie jest
ubezpieczenie łańcuchami?
Kolejną ciekawostką są zdziczałe kozy wylegujące się na
ciepłych kamieniach u samego brzegu, a pochodzące podobno ze stad hodowanych
wcześniej przez farmerów. Uciekinierki, których nie udało się złapać i wywieźć
gdy gospodarstwa opuszczano. Nie wyglądają na zabiedzone więc chyba umieją
sobie tu poradzić. A może one też są pod opieką UNESCO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz