niedziela, 5 sierpnia 2012

Najpiękniejszy fiord.


10 lipca 2012 – południe

Zapatrzeni w wielki statek nie zapominamy jednak, że jesteśmy nad fiordem uznawanym za najpiękniejszy w całej Norwegii. To zaś może oznaczać, że jest też najpiękniejszy w świecie. Pierwsze wrażenie potwierdzało tę opinię, ale czy można ją dokładniej zweryfikować? Najlepiej byłoby spędzić tu więcej czasu na zwiedzaniu. Na to nie możemy sobie pozwolić, bo za 9 dni musimy złapać prom do Danii, a przed nami jeszcze kawał Norwegii do obejrzenia. Jest tylko jeden sposób na sprostanie temu zadaniu – trzeba wejść na stateczek oferujący wycieczkowe rejsy po fiordzie, podpływający do wszystkich jego największych atrakcji.  Statek wypływa co 2 godziny z przystani miasteczka Geiranger, każdy rejs zajmuje mniej więcej półtorej godziny.

Siedem Sióstr
Z biletami w rękach stajemy w grupie innych chętnych. Statek właśnie podpływa po pierwszym porannym rejsie. Musimy poczekać na wysadzenie poprzednich pasażerów zanim sami wejdziemy na pokład. Już nie zdziwiło nas, że w grupie schodzących dostrzegamy motocyklową parę z Warszawy. Kto tu dotrze ten stale się spotyka, Geiranger to kameralne miasteczko. Oni nas nie zauważyli i nie ma już czasu na rozmowy bo teraz nasza kolej na pokład.
Stateczek o niewysublimowanej nazwie „Geiranger Seightseeing” mieści kilkudziesięciu pasażerów, którzy mają do wyboru pobyt na odkrytych pokładach lub na siedzących miejscach, w rzędami ustawionych fotelach, w kabinie na dolnym pokładzie. Kabina ma duże okna pozwalające korzystać z widoków. Na pokładach zewnętrznych też są ławki, ale w ilości ograniczonej. Z reguły  jest tak, że w pierwszej połowie rejsu każdy pcha się na pokład górny, odkryty skąd lepiej wszystko widać. Podczas powrotu widoki już się powtarzają, zapełnia się więc kabina bo tu jest zacisznie i dla każdego wystarcza miejsca. Chyba, że trafiają się dodatkowe ciekawostki wyciągające ludzi ponownie na zewnątrz.
Nasz „transatlantyk” musi najpierw cofnąć  wzdłuż nabrzeża, oddalić się od niego i obrócić, tak by stanąć dziobem do fiordu. To nie jest łatwy manewr bo w rejonie portu jest dość gęsto od różnych wodnych jednostek. Małe łódki turystyczne, kutry z ogromnych wycieczkowców, a nawet kajaki, wszystko to może stanąć na drodze. Stateczek nie jest wielki  - przy Costa Fortuna to karzełek, ale już kutry bardzo mu ustępują wielkością, a również dosłownie – schodząc z drogi. Łódki i kajaki trzymają się z szacunkiem z dala od toru wodnego naszej jednostki. To dobrze, bo jako powolne i przez to mało manewrowe mogłyby powodować kłopoty w razie spotkania. Przepływają jednak bardzo blisko zacumowanych i zakotwiczonych wycieczkowców i to już wywołuje wrażenie komiczne, bo jakby mrówki przemykały obok uśpionych słoni.
W czasie wstępnych manewrów głośniki stateczku w trzech językach podają komunikaty dotyczące bezpieczeństwa, informują o miejscach przechowywania kamizelek ratunkowych, używaniu tratw i o zasadach ewakuacji. Tak samo będą później przekazywane informacje turystyczne o mijanych obiektach i miejscach.
Strażnik fiordu. Widać?
Nie potrafiłem spamiętać wszystkich informacji. Płynie się rynną wśród niebotycznych, miejscami zupełnie pionowych ścian skalnych, których rzeźba co chwilę zaskakuje i przytłacza ogromem. Szczególne wrażenie wywiera wodospad Siedem Sióstr, może najsłynniejszy w Norwegii. Fiord szczyci się także własną skałą Preikestolen (Kazalnica, Ambona). Nie jest tak sławna jak ta nad Lysefjordem bo chyba niedostępna bez sprzętu wspinaczkowego. Natomiast ściana pod tą skałą do złudzenia przypomina wizerunek ludzkiej twarzy, jakby gigant jakiś czuwał nad fiordem.

Opuszczona farma.
Największe we mnie wrażenia pozostawił widok opuszczonych budynków farm, jakby przyklejonych do zboczy. Norwegia, przed okryciem naftowego i gazowego bogactwa była biednym rolniczo – hodowlano - rybołówczym krajem. Uprawa ziemi w kraju tak górzystym zmusza do wykorzystywania najdrobniejszych nawet skrawków żyznej ziemi. Tylko w takim kraju ekonomicznie uzasadnione było gospodarowanie na urwisku. Po boomie przemysłowym  przestało to być już opłacalne i po kilkuset (nawet) latach istnienia farmy zostały opuszczone. Jak opowiadają przewodnicy, gdy dorośli zajmowali się pracą dzieci na tych farmach przywiązywano sznurkami do palików by pochłonięte zabawą nie spadły z urwiska. Tylko jedna z farm do dziś jest zamieszkała i czynna. Położona jest jednak nisko i ma łatwy dostęp do własnej przystani. Jest jednak najbardziej odizolowanych miejsc w Norwegii gdyż nie prowadzi do niej żadna droga lądowa. Można się tam dostać tylko łodzią. Wg informacji z głośnika mieszkańcy zajmują się uprawą pomidorów. Nie wiem w jaki sposób to robią bo w zasięgu wzroku nie widać było ani kawałka pola, ani też żadnej szklarni czy cieplarni. Może ziemię uprawną mają w innym miejscu? Opuszczone farmy zostały objęte ochroną UNESCO jako pomniki kultury i można je zwiedzać – jeśli zdoła się tam dojść.

Piesza wyprawa do Orlego Gniazda.

Szczególnie atrakcyjnie położone jest jedno z gospodarstw, nazywane przez przewodników Orlim Gniazdem. Nazwa jest słuszna. Chcąc je zwiedzić trzeba poprosić załogę o wysadzenie na brzegu fiordu skąd wspina się ścieżka do farmy. Trzeba się uwijać by zdążyć na zabranie następnym rejsem, a ścieżka nie jest łatwa. W naszym rejsie skorzystało z tego kilka osób i ze zdumieniem obserwowałem jak obok dobrze wyposażonych i ubranych ludzi wyruszyły też dwie młode dziewczyny w lekkich trampkach. Jako całe wyposażenie miały w rękach butelki z wodą. Ciekawe co zrobią z tymi butelkami na odcinku gdzie jest ubezpieczenie łańcuchami?
Kolejną ciekawostką są zdziczałe kozy wylegujące się na ciepłych kamieniach u samego brzegu, a pochodzące podobno ze stad hodowanych wcześniej przez farmerów. Uciekinierki, których nie udało się złapać i wywieźć gdy gospodarstwa opuszczano. Nie wyglądają na zabiedzone więc chyba umieją sobie tu poradzić. A może one też są pod opieką UNESCO?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz