czwartek, 26 kwietnia 2012

Pomysł

Dlaczego by nie pojechać na północ? - pomyślał Maciek.

Dlaczego akurat na północ? - zaprotestowała Grażyna.

Pomysł wykluł się latem 2011 roku. Sieciowy znajomy przesłał mi prezentację ze wspaniałymi fotosami norweskich fjordów. Czemu by samemu ich nie zobaczyć? Wiadomo przecież każdemu, że żadna fotografia nie odda wszystkich wrażeń. Zwłaszcza fotografia wykonana przez kogoś innego, nie niosąca dla mnie żadnych wspomnień, żadnych emocji. Zainteresowanie zostało zasiane na tyle, że rozpocząłem przeszukiwanie sieci za zdjęciami i opisami kraju. Wciągnęło mnie tak, że w zasadzie jesienią 2011 roku decyzja zapadła. Jedziemy! Tylko jak przekonać żonę?

Niestety, ze wszystkich informacji wynikało, że Norwegia to drogi kraj. Najtańsza kwatera, pokoik wakacyjny, za okres tygodnia pociągnie wydatek rzędu 3 - 4 tysięcy złotych. Tańsze są miejsca do spania w pokojach wieloosobowych, ale noclegi w większym, początkowo obcym przecież gronie średnio mi się uśmiechały. Może już jestem za stary?

Rozmyślania poszerzyłem więc na inne opcje. A może namiot? W dzieciństwie z rodzicami zjeździliśmy z namiotem (wypożyczonym) całą Polskę i wspomnienia mam świetne. W dodatku dzisiaj dostępne są pola campingowe w zupełnie innym standardzie niż 40 lat temu. Wtedy szczytem luksusu był niezapchany sraczyk i bieżąca woda. Gotowało się na wciąż gasnącej od wiatru maszynce spirytusowej, co trwało niesamowicie długo. Nie istniały jeszcze nowoczesne materiały na śpiwory, nie było termoaktywnych i oddychających ubrań. Nawet prowiant był inny, bo na gorąco można było najwyżej zupę ogonową (tak się nazywa, serio) zrobić, lecz trzeba było ją gotować co najmniej 15 minut - i nazywała się "błyskawiczna".

Dziś to wszystko jest łatwiejsze, lżejsze, bardziej dostępne. Co więc mnie powstrzymuje? Już nic. Zaczynam szukać i przygotowywać powolutku Grażynę.
Była mniej więcej połowa października 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz